Solidarité Ukraine
INED Éditions. Archiwum Dźwiękowe, Europejska pamięć o Gułagu

BioGrafie

34
×

Klara  HARTMANN


 

Klara Hartman urodziła się w maju 1930 r. w Miszkolcu, w północnych Węgrzech w rodzinie chłopskiej.  Rodziców właściwie nie pamięta, bo zmarli kiedy była bardzo mała. Wychowywał  ją wujek, który był podoficerem żandarmerii w Gönc.  Kiedy Armia Czerwona zaczęła się zbliżać, wujek i ciotka uciekli zostawiając  ją samą.

Po aresztowaniu, była przesłuchiwana i torturowana przez prawie cały rok w więzieniu w Kijowie, a następnie skazana na 10 lat przymusowych robót  za szpiegostwo na rzecz Niemców. W Workucie pracowała na budowie. Stale prześladowana przez więźniów sowieckich, przestępców pospolitych, zamknęła się w sobie skazana na samotność, albowiem w obozie nie było ani jednego Węgra.

W 1949 r.  została  wysłana do Stiepłagu w Kazachstanie, w którym przebywali wyłącznie więźniowie polityczni. Tu spotyka sie z życzliwością i solidarną pomocą ze strony brygady pracy złożonej w większości z Ukraińców.

Wkrótce po śmierci Stalina, latem 1953 r., poznaje w Kijowie swojego pierwszego męża, młodego chłopa węgierskiego, który tak samo jak ona został zwolniony z gułagu. Nie mając już nikogo z rodziny, rozpoczyna nowe życie  w rodzinnej wiosce swojego męża w północno-wschodniej części Węgier.

Po rozwodzie, nie mając żadnego zawodu z powodu zesłania do gułagów, znajduje zatrudnienie na różnych budowach. Dzięki pomocy lekarza medycyny pracy zostaje pielęgniarką w zakładzie dla psychicznie chorych. Ponownie wychodzi z mąż i ponieważ sama nie może mieć dzieci zajmuje się wychowaniem sieroty po swoim mężu i po wielu latach zostaje babcią. W 2009 r. tak podsumowuje lata zesłania do gułagu: „To była szkoła życia, ala bardzo gorzka szkoła życia.”

 

PDF (54.56 KB) See MEDIA
Fermer

Dzieciństwo, wojna i aresztowania

 

 

,,Dokładnie nie pamiętam, bo byłam bardzo mała. Rodzice mi umarli. Wychowywał mnie wujek z rodziną. Był oficerem żandarmerii w Gönc. Mieszkałam tam do 14. roku życia. Chodziłam do szkoły. Rodzina się do mnie przyzwyczaiła, a właściwie to ja się do nich przyzwyczaiłam i ich polubiłam.

Kiedy wybuchła wojna, zaczęli uciekać za granicę. Uciekali przed działaniami wojennymi, a mnie zostawili samą w tym wielkim mieszkaniu. Ale żeby nie stało puste, ulokowali w nim również służącą.

Tymczasem walki trwały bardzo długo. Rosjanie zaczęli się wycofywać, a na ich miejsce wkroczyli Niemcy. Sytuacja ciągle się zmieniała. Na tej samej ulicy co ja mieszkało dużo żandramów, mieli tam swoje koszary. Wielu z nich było już na emeryturze. Chodziły słuchy, że walki przeciągają się tak długo, bo żandarmi bronią naszego miasteczka. A mimo tego miasteczko było opustoszałe. Każdy starał się wyjechać, ale ludzie tak gadali. I z tego powodu zabrali mnie stamtąd.

Na koniec, do naszego miasteczka wkroczyli Rumuni, a nie Niemcy czy Rosjanie. Rumuni zrobili wielki kocioł i wywieźli wszystko co się dało.

Potem Rumuni, kiedy ulokowali nas w Rakamaz… stamtąd odjeżdżał pociąg. Nie wiedziałam co i jak ani dokąd nas wywożą. Byłam mała, strasznie się bałam, było mi tak ciężko, nie widziałam, co się wokół mnie dzieje, wszystko skupiało się na moim strachu…

A jak odbyło się samo aresztowanie? 

Nikt mnie nie aresztował! Po prostu żołnierze przyszli do nas do domu z jakimś urzędnikiem miejskim i zabrali mnie.

Służącą też?

Tak.

Ją tak samo…

Ale już nigdy więcej jej nie zobaczyłam. Nikogo spośród osób, które wcześniej znałam nigdy więcej nie zobaczyłam.

 

 

Fermer

Przesłuchania i tortury

,,Siedziałam w więzieniu razem z Rosjanami, dlatego też nie mogłam nic mówić. W gruncie rzeczy nie wiedziałam, za co mnie zamknęli i co ze mną zrobią. Po dwóch czy trzech miesiącach przenieśli mnie do karceru. I wtedy zaczęły się przesłuchania. Chcieli, żebym się przyznała, że jestem szpiegiem i dla kogo pracuję. Był tam tłumacz, żołnierz z Rusi Zakarpackiej, który dobrze mówił po węgiersku. Radził mi, żebym się przyznała i nie przeciągała sprawy, bo umrę w więzieniu. Odpowiedziałam mu na to: ,,Nie jestem szpiegiem. Nie wiem, o co chodzi… Ale on nalegał, żebym się przyznała; wręcz dręczył mnie, byłam rozdarta wewnętrznie i to trwało dosyć długo.

Ponieważ przesłuchania odbywały się zarówno w nocy  jak i ciągu w dnia, nie pozwalano mi spać. Trzeba było pozostawać w pozycji stojącej cały dzień. Strażnik pilnował mnie przez judasza, patrzył, czy się nie kładę tylko chodzę po celi. Właściwie na tym polegała cała tortura, chodziło im, żebym jak najszybciej przyznała się do winy. W końcu opadłam z sił. Byłam całkowicie wycieńczona: nie pozwalali mi ani spać ani jeść. W końcu przyznałam się, że faktycznie byłam szpiegiem. Kazali mi również podpisać papiery jakoby rzeczywiście byłam szpiegiem. Chcieli, żebym im powiedziała, w jakiej szkole się tego nauczyłam, kim byli moi profesorowie… Ale na to pytanie absolutnie nie chciałam odpowiedzieć, bo przecież nie byłam szpiegiem, nie miałam o tym w ogóle pojęcia. A oni, za namową tłumacza, pisali co chcieli. I tak minęło kilka miesięcy. W okolicach Bożego Narodzenia zawołano mnie do biura i dowiedziałam się, że skazano mnie na 10 lat. Tłumacz powiedział mi, że mam jechać na 10 lat ciężkich robót, ale żebym się nie bała, bo i tak w moim przypadku sprawy dobrze się potoczyły, nawet mam szanse na przeżycie i że po tych 10 latach zwolnią mnie i będę żyła w Rosji, dostanę pracę, zakwaterowanie i tak to przeleci. Byłam prawie zadowolona…

Nie potrafię tego opowiedzieć … jak by to powiedzieć… nie jestem  w stanie  opisać tego wszystkiego, co przeżyłam w tym więzieniu, bo przeszłam wszystko łącznie z tym, jak któregoś razu, wsadzili mnie pod kran, z którego krople wody nieustannie kapały mi na głowę. Torturowano mnie w ten sposób również lodowatą wodą. Oni nazywali to “pudłem”. Myślałam, że zamarznę. Po czymś takim wyprowadzano mnie na przesłuchania.”

Fermer

Przemoc

 „A jaka była przemoc! To był obóz mieszany. Rosjanki wiedziały, że mają silniejszą pozycję niż my i że im wszystko wolno. Zresztą dawały nam do zrozumienia, że one mają pierwszeństwo. Zabierały mi chleb, kiedy tylko chciały. A ja nie mogłam nic powiedzieć, bo by mnie pobiły i zawsze tak było.

A oprócz Rosjanek, jakie były inne narodowości?

Wszystkie. Z republik bałtyckich, Litwinki, Estonki, Finki też…. i Ukrainki, pełno Ukrainek. Te były bardziej życzliwe, bardziej tolerancyjne, chętnie nawiązwały z nami kontakt, one tak samo jak my nic nie miały. Były jak cała reszta z wyjątkiem Rosjanek, które dostawały to, co chciały. Szły do kuchni z wielkimi pojemnikami i wypełniały je aż po brzegi. A jak kucharka im odmawiała, to ją biły. Każda z nas się ich bała. Nakładały sobie jedzenie do wielkich pojemników i zanosiły je do swoich baraków i najadały się do syta. Albo szły tam, gdzie krajano chleb i brały tyle chleba, ile chciały. Była ogromna różnica między nimi a nami.”

Fermer

Życie w obozie

 

„Następnie wybudowana została fabryka w Balhas. Tak naprawdę to krok za krokiem, to my wybudowaliśmy miasto od podstaw. To była pustynia, tam dosłownie nie było nic. Najpierw wybudowaliśmy domy mieszkalne, to znaczy mieszkania dla rodzin, całkiem porządne, ale na modłę rosyjską.”

 

 

Pani też sama pracowała  przy tej budowie?

„Tak, tak. Każda brygada miała do wykonania określone zadanie. Jedna stawiała fundamenty, inna ściany i wzmocnienia, inna jeszcze zajmowała się układaniem podłóg, itd. Było tyle ludzi, każdy miał przydzieloną pracę. Kiedy wybudowaliśmy domy mieszkalne, skierowali nas na budowę zakładu obróbki uranu dostarczanego z Węgier. Mniej więcej 30-40 km od obozu znjadowała się kopalnia, gdzie wydobywano również uran, który także wysyłano do tego zakładu…

Wiem, że przysyłali uran z Węgier, bo widziałam wagony kolejowe z napisem ”Hungaria” i „Pécs” albo „Budapest” i rudy uranu wydobywanego na miejscu załadowywano na taczki i również wysyłano tymi samymi wagonami. Stąd wiem. Dziwnie się czułam, bo przecież to były węgierskie pociągi. Te pociągi były dla mnie symbolem Węgier. Ciężko mi jest teraz o tym mówić, to było straszne, teraz to do mnie powraca. Przeżyłam dużo rzeczy, które zaważyły na moim życiu, może dane mi było to wszystko przeżyć, taka lekcja życia… Sama nie wiem… To była szkoła życia, ale bardzo gorzka szkoła życia.”

W obozie dla politycznych ludzie wzajemnie się szanowali, byli solidarni i pomagali sobie. Ukrainki dostawały paczki od rodzin, zawsze się z innymi dzieliły, nawet jeśli paczki były bardzo skromne. Kierowniczka brygady też była Ukrainką. Ona często otrzymywała paczki i też się  zawsze z nami dzieliła. To było piękne, to poczucie godności, jedna pomagała drugiej, nie miało znaczenia, czy to była Litwinka, Łotyszka, łączyły nas więzi przyjaźni i trzymałyśmy się razem.”

Fermer

Podróż powrotna

 

„Problem polegał na tym, że nas było 30 kobiet wśród 2 500 tysiąca mężczyzn. Proszę sobie wyobrazić, jak mogłyśmy się poruszać wśród tylu meżczyzn… bałyśmy się wychodzić, bo to było przerażające. Nie wszystkie kobiety były młode, w moim wieku było około dwudziestu dziewcząt, pozostałe były starsze od nas. Kiedy tylko wystawiałam nogę z próg, mężczyźni stali w kolejce pod drzwiami.  Każdy chciał się ze mną poznać. Może nie byli brutalni, ale bałyśmy się ich, dlatego że… stamtąd nas zabrano, to znaczy wszystkie kobiety do Kijowa do pustego budynku należącego do szpitala. Kilka dni potem, do drugiego pustego budynku, na wprost naszego, przywieziono chorych więźniów. W większości cierpieli oni na choroby płucne. W sumie i tak było lepiej, bo byłyśmy od nich odseparowane, każdy miał swój dziedziniec odzielony drutem kolaczastym, przez który mogliśmy ze sobą rozmawiać. Coś się działo ciekawszego:  Skąd przyjechałaś? Skąd pochodzisz? Co masz zamiar robić?”

 

Fermer

Klara Hartmann, stygmaty powrotu

„Ja też zaczęłam czuć się lepiej, ale moja tęsknota za krajem nie ustawała. To było straszne: byliśmy daleko i pośród nicości. Powietrze drży od upału niczym w rozpalonym piecu. Patrzysz na to wszystko wokół i myślisz sobie: „ mój kraj musi gdzieś tu być.”

Tak bardzo pragnęłam wrócić do domu, mimo że wiedziałam, że tam nie ma już nikogo, bo cała rodzina stamtąd wyjechała. Co mnie tam czeka, skoro nie mam nikogo? 

Miała Pani rodzeństwo ?

Nie. Nie miałam… sama nie wiem! Z moją rodziną to jest tak, że nic nie wiem: ani kto, ani gdzie, ani co, ani jak. Najpierw mi powiedzieli, że wszyscy umarli, po czym odnalazłam kuzyna, który żyje po dzień dzisiejszy. Mieszka w Kàl. Na ile pamiętam, to była jedyna osoba z naszej rodziny. On też był sam. To była jedyna bliska mi osoba.

Moi przybrani rodzice w końcu wrócili do domu. Ale jego [wuja] wsadzili do więzienia, a ona [ciotka]dostała pomieszania zmysłów. W sumie cała rodzina się rozpadła.

Po powrocie, starałam się jak najmniej zwracać na siebie uwagę, bo traktowali nas jako wrogów ojczyzny i zdrajców. Nawet ludzie, którzy znali prawdę, niewiele z nami rozmawiali, bo bali się o cokolwiek o nas zapytać lub usłyszeć coś, o czym nie powinni wiedzieć. Aż w końcu to wszystko się jakoś zatarło.

Te dziewięć lat zatarło jednak wiele…

Czyli to trwało dziewięć lat…

Tak… te dziewięć lat wiele rzeczy we mnie też zatarło.

Miałam poczucie, że pochodzę znikąd. Szczerze mówiąc, przestraszyłam się, jak nas wsadzili do powrotnego pociągu. Przestraszyłam się: „Gdzie ja się teraz podzieję? Co teraz ze mną będzie ? Nie miałam pojęcia o Węgrzech, jaka tam jest sytuacja, w ogóle jak to wszystko wygląda. To była wielka niewiadoma. Przynajmniej jeśli o mnie chodziło.”